DETALE:
Praca, którą oglądacie, to właściwie
nic innego, jak curriculum vitae Fridy Kahlo, w którym można natrafić na
ogromną ilość symboli i surrealistycznych elementów. Obraz ten jest bardzo
sugestywny, jeśli chodzi o sam pomysł i kompozycję. Podoba mi się w nim to, że
nie jest kopią żadnej z oryginalnych prac Kahlo (choć można zauważyć delikatne
wpływy niektórych z nich), a jedynie bardzo pomysłową interpretacją jej życia i
uczuć.
Zacznijmy od góry i głowy Fridy, która z błogim wyrazem twarzy przygląda się
pionkom na szachownicy swojego życia. Obserwując tę twarz, można odnieść
wrażenie, że jest to twarz kobiety, która, pod koniec swojego życia, pogodzona z
jego bliskim końcem (na co może wskazywać obecność pionka-szkieletu z fryzurą
Kahlo), przypomina sobie najważniejsze jego momenty. Na szachownicy znajduje się
pionek-wózek inwalidzki, pionek-Frida, z okresu, gdy jako
młoda komunistyczna aktywistka, należała do grupy, zwanej: "Las Cachuchas"
i ubierała się po męsku, wspomniany pionek-szkielet, reprezentujący śmierć i,
być może, najważniejszy, pionek-Diego,
który obrócił jej życie o 180 stopni. Wszystkie te pionki (może akurat nie w tej
kolejności, w której je wymieniłam) odegrały w życiu Kahlo znaczącą rolę,
symbolizując kolejne jego etapy. Zwróćcie uwagę na to, że szachownica nie
posiada typowego dla siebie kształtu i "wychodzi" z głowy obserwującej ją
malarki, czym zostaje potwierdzona teza, że to jej własne wspomnienia, które "reaktywuje"
pod koniec swojego życia.
Z drugiej strony szachownicy "wyłania się" cierniowa gałąź, która oplata cztery
postacie z dolnej części obrazu. Wszystkie cztery postacie, to oczywiście
postacie Fridy, z których trzy posiadają twarze, przykryte do połowy maskami z
jej wizerunkiem, zaś czwarta, w typowym dla siebie tehuańskim stroju i
jadeitowym naszyjnikiem, wpatruje się prosto w widza, a jej długi warkocz
trzymany jest przez niezidentyfikowaną dłoń. Skupmy się na tej właśnie postaci.
To, czego tu brakuje, to druga dłoń, trzymająca nożyczki, gdyż cała ta scena z
przytrzymywanym warkoczem sprawia wrażenie, jakby miał on za chwilkę zostać
obcięty (tu nawiązanie do "Autoportretu
z obciętymi włosami", 1940), a sama Frida, nie bez powodu, ubrana jest w
huipil (tehuańska bluzka), który do złudzenia przypomina ten, który
malarka nosi na swoim "Autoportrecie
dedykowanym Sigmuntowi Firestone" (1940) - obrazie, który namalowała już po
rozwodzie z Riverą.
Wszystko więc pasuje do siebie, jak ulał.
Interesujące są trzy postacie "zamaskowanej" Kahlo, które dają pole do popisu,
jeśli chodzi o ich interpretację. Nie jest tajemnicą, że Frida "nosiła
uśmiechnięte maski" w tych momentach swojego życia, w których cierpiała
najbardziej. Po wyjeździe z
Riverą do "Gringolandii", nosiła "uśmiechniętą maskę", śląc przesłodzone
liściki do Abby
Rockefeller, podczas gdy jej serce wyrywało się w stronę Meksyku. Po tym,
jak
mąż zdradził ją z jej młodszą siostrą - Cristiną, Frida przybrała maskę
wulgarnej i, na pozór, nieporuszonej tym faktem, kobiety, choć jej dusza
rozerwana była na strzępy. Zamiast zamknąć się w domu, wychodziła do ludzi,
tańczyła w tawernach, piła, śpiewała i rzucała się w ramiona coraz to nowych
kochanków i kochanek. Ale w środku bolało. Na wystawie w Paryżu, w 1939 r.,
nosiła maskę triumfatorki, gdyż jej prace zyskały wiele pozytywnych opinii, a w
głębi duszy, ten "pinchisimo" (obrzydliwy) Paryż, budził w niej niesmak i
odrazę, a w dodatku, nie znając francuskiego, czuła się tam strasznie wyobcowana.
Przez pewien okres czasu nosiła też maskę "surrealistki", choć nigdy się nią nie
czuła, gdyż "malowała swoją własną rzeczywistość". Jednak żadna ze
wspomnianych "masek" nigdy nie była w stanie do końca zakryć jej uczuć.
Wspomnienia świadków "ciężkich chwil" Fridy są na to dowodem. Może więc dlatego
maski na przedstawionym obrazie przekrywają jedynie połowę twarzy każdej z
trzech postaci.
Myślę także, że nie bez powodu autorka tej pracy namalowała w prawym dolnym rogu
zwój papieru, który wygląda, jak gdyby był zdzierany z obrazu, odkrywając oczom
widza przekrój życia Fridy Kahlo.