Carlos Fuentes: Wstęp do Dziennika Fridy Kahlo (obszerne fragmenty)
Fridę Kahlo widziałem raz w życiu. Właściwie, najpierw ją usłyszałem. Byłem akurat na koncercie w Pałacu Sztuk Pięknych w Mexico City. Jego budowę rozpoczęto w 1905 r., w czasach dyktatury Porfiro Diaz'a, tak, by zadowalał gusta meksykańskiej elity z początku wieku.[...]
Kiedy Frida Kahlo kierowała się do swojej loży, cała ta muzyka i architektura wnętrza nagle straciły swój urok. Hałas, podzwanianie i rytm klejnotów, które miała na sobie, zagłuszyły na chwilę dźwięki, które płynęły ze sceny, co zmusiło nas wszystkich do odwrócenia głów w stronę dźwięków wydawanych przez biżuterię Fridy. Wówczas naszym oczom ukazała się kobieta, którą zapowiedziały dźwięki jej klejnotów, ale i jej magnetyzujące milczenie.
Przespacerowała pomiędzy nami, jak jakaś aztecka bogini.[...]
Frida Kahlo wyglądała, jak załamana Kleopatra, która skrywała swoje umęczone ciało, swoją wysuszoną, sparaliżowaną nogę i swoje ortopedyczne gorsety pod [...] dumą meksykańskich wieśniaczek, które latami zazdrośnie kryły przed światem otrzymaną w spadku biżuterię, czuwając ją na "czarną godzinę", a wyciągały na światło dzienne jedynie podczas wielkich fiestas, organizowanych przez wiejskie zgromadzenia.[...]
Frida Kahlo, poprzez swoją bezkresną i kobiecą "wielotwarzowość", oświadczała wszystkim obecnym, że cierpienie nie wysycha, a choroba nie da się wyleczyć.[...]
Ciało przede wszystkim. Ciało Fridy Kahlo. Przyglądając mu się tam, w loży Pałacu Sztuk Pięknych, [...] człowiek mógł dojść do jednego tylko wniosku: ciało jest świątynią duszy. Twarz jest świątynią ciała. I, w momencie, gdy się ciało załamie, jedynym ołtarzem, który pozostaje duszy, jest twarz.[...]
Pomyślałem sobie: "Jakież tajemnicze podobieństwo istnieje pomiędzy ciałem Fridy Kahlo, a głębokimi podziałami w Meksyku, które miały miejsce w czasach młodości tej kobiety"? Wyglądało na to, że wszystko to skumulowało się i tej nocy, w tym miejscu, nabrało sensu: Pałac Sztuk Pięknych i ta kobieta, artystka, Frida Kahlo.[...]
Rewolucja umożliwiła wykształcenie kobietom, takim, jak Frida Kahlo i mężczyznom, takim, jak Diego Rivera; spowodowała, że oni, że my wszyscy przypominamy sobie to, o czym zapomnieliśmy, to, czym i kim chcieliśmy zostać.[...]
Rivera i Kahlo. On maluje epopeję meksykańskiej historii, nieskończone, czasem wręcz deprymujące ponawianie masek i gestykulacji, tragedii i komedii.[...]
Tak, jak naród, rozbity biedą, wspomnieniami i nadzieją, tak ona, niezastąpiona, jedyna w swoim rodzaju kobieta, która nazywa się Frida Kahlo, także rozbita na tysiące kawałków wewnątrz swojego ciała, zupełnie, jak i Meksyk rozbity jest z zewnątrz.
Rivera i Kahlo: owszem, gołębica i słoń, ale także zaślepiony byk, nieczuły na wiele rzeczy, nieskończenie energiczny, ożeniony z delikatnym, uczuciowym i czułym motylem, który bez ustanku przechodzi cykle od larwy do lalki, od czarodziejki do wulkanicznego kamienia, ożeniony z elfem meksykańskiej nocy, który rozpościera swoje świetliste skrzydła tylko po to, by znów został przebity, przymusowo odporny na ból, dopóki śmierć nie połączy ze sobą bólu i jego końca.
Jej Dziennik odkrywa to, że Frida Kahlo była kimś więcej. On nam ukazuje jej niekończącą się radość życia, jej poczucie humoru, jej fantastycznie bujną wyobraźnię.
Gdy Frida przyglądała się sobie samej, malowała siebie samą. Malowała siebie samą, gdyż czuła się samotna i samą siebie poznawała najlepiej.
Ale kiedy Frida spoglądała na świat, napisała, co brzmi paradoksalnie, wymalowany Dziennik; dzięki niemu, zdajemy sobie sprawę z tego, że wbrew intymności jej sztuki, ta sztuka była zawsze cudownie bliska światu zwierząt, owoców, roślin, ziemi, nieba.
Narodzona wraz z Rewolucją, Frida Kahlo jednocześnie odzwierciedla i rozjaśnia kluczowe wydarzenie Meksyku XX w. Odzwierciedla je poprzez swoje obrazy, przepełnione cierpieniem, dewastacją, przelaną krwią, odciętymi kończynami, stratą, ale także poprzez obrazy przepełnione humorem, radością, żartobliwością, tak różne od od jej, wypełnionego bólem, życia. Opór, kreatywność, żarciki, które przeplatają się przez cały Dziennik, wskazują na zdolność przeżywania, charakterystyczną dla jej obrazów. Wszystko to czyni z Fridy Kahlo fantastyczną, tragiczną meksykańską artystkę, obok której nie można przejść obojętnie, ucieleśnienie symbolu - czy może symptomu?
Wesoła i pełna życia dziewczynka, pokarana dziecięcym paraliżem i typową meksykańską cechą - przedrzeźnianiem bliźniego, zwłaszcza tego bezsilnego lub kalekiego.
Śliczna dziewczynka, atrakcyjna córka niemieckich, węgierskich i meksykańskich przodków, Fridita ze swoimi wisiorkami, powietrznymi sukienkami i burzą loków na głowie, nagle staje się Fridą - Drewnianą Nogą. Prześmiewki z podwórka z pewnością prześladowały ją do końca życia.
Ale jej nie złamały.[...]
Młoda Frida Kahlo, ubrana, jak mężczyzna, święta Joanna D'Arc wyzwolonej rewolucyjnej kultury,[...] należała do grupy, zwanej Las Cachuchas, którą tworzyli dumni i przekorni młodzi ludzie, ubrani skromnie, z proletariackimi czapkami na głowach, zdecydowani na wyśmiewanie wielkich ówczesnego świata [...]: robili piruety na korytarzach Akademii, sadzili skórki od bananów pod nogami statuły Porządku i Postępu, kradli tramwaje.[...]
Frida Kahlo zachwycała się Saturninem Eranem, doktorem Atl, wszystkimi tymi, którzy wyzwalali formę, pejzaże i barwy od ograniczeń, które stawiała Akademia. Frida Kahlo uwielbiała Breughel'a i bekanie podczas narodowych karnawałów ku jego czci.[...]
W ciągu całego swojego życia, Frida Kahlo poszukiwała miasta ze snu, odkrywając jego zapachy i smaki, śmiejąc się pod namiotami. Włócząc się po kafejkach, nie znalazłaby dla siebie towarzystwa, gdyż ona była jedynie samotną kobietą w pogoni za kumplowaniem się, bliską przyjaźni, grupom - od Las Cachuchas do Los Fridos. Mowa tu o typowo meksykańskiej potrzebie znalezienia schronienia pod skrzydłami kuropatwy, w esencji człowieczeństwa, w zagłębieniu soczystego i pachnącego rogalika, by się uchronić od napornego i nudnego kanibalizmu meksykańskiego życia intelektualnego. "Bronić się przed debilami" - było jednym z jej motywów przewodnich. Przy jednej z okazji wyraziła swoje przekonanie, że najgorsze bluzgi, rzucane na Diego Riverę, można było usłyszeć właśnie w jego rodzinnym kraju, Meksyku. To nie powinno dziwić.
Miasto, które Frida tak bardzo kochała, i którego najbardziej się bała, napadło ją niemiłosiernie. We wrześniu 1925 r. pewien tramwaj uderzył w autobus, którym podróżowała Frida, połamał jej kręgosłup, kark, żebra, miednicę. Jej chora noga była złamana w jedenastu miejscach. Lewe ramię nigdy nie wróciło na swoje miejsce, a druga noga - nieuleczalnie zraniona. Stalowy pręt wbił się w plecy i wyszedł pochwą. Po tym uderzeniu, Frida leżała naga i cała we krwi, ale obsypana drobinkami złota. Pozbawione ubrania, jej nagie ciało zostało pogrzebane pod deszczem złotego proszku, który jakiś człowiek wiózł w pudełku do pracy.[...]
Ból, ciało, miasto, kraj. Kahlo, Frida, sztuka Fridy Kahlo.[...]
Frida Kahlo miała Psa, którego nazwała Bólem, a nie Ból, który nazwała Psem. To znaczy, ona bezpośrednio opisuje własny ból, jej ból nie zamyka jej ust, jej krzyk [...] osiąga wyraźny, emocjonalny kształt. Frida Kahlo jest jednym z wielkich imion bólu XX wieku.[...] Jak żaden inny artysta, Frida Kahlo przetłumaczyła ból na język sztuki. Od dnia, w którym spotkało ją nieszczęście, do dnia, w którym zmarła, przeszła 32 operacje. Jej biografia składa się z dwudziestu dziewięciu lat nieustannego bólu. Od 1944 r., osiem razy zakładano jej rozmaite ortopedyczne gorsety. W 1953 r. amputowano jej nogę, zaatakowaną przez gangrenę. Z powodu gnojących się ran na plecach, porównywała siebie do "zdechłego psa". Wieszano ją za głowę, nagą, by wzmocnić jej kręgosłup. Swoje poczęte dzieci traciła w kałużach krwi. Bez przerwy otoczona chloroformem, bandażami, igłami, skalpelami. Ona jest meksykańskim Świętym Sebastianem, poprzebijanym strzałami. Ona jest ucieleśnieniem strasznego opisu, który pozostawił nam Platon: "Ciało jest naszym grobem, ono nas trzyma w jego środku, tak, jak muszla trzyma w sobie ciało ostrygi".[...]
W "Złamanej kolumnie" i "Drzewie nadziei", Frida Kahlo portretuje siebie odartą, w skórze, która krwawi, otwartą, przeciętą na pół, jak owoc papai. Podczas, gdy leży naga w łóżku pewnego szpitala w Detroit, krwawiąca i ciężarna, Rivera ją postrzega, jako symbol prawdy, rzeczywistości, surowości i cierpienia. "Nigdy", dodaje, "żadna kobieta nie przeniosła na płótno takiej ilości agonalnej poezji".
Ona maluje to, co przeżywa. Ale ani jedno z ludzkich doświadczeń, niezależnie od tego, jak bardzo było bolesne, nie przekształciło się, samo z siebie, w sztukę. Jak więc Frida Kahlo była w stanie przeobrazić własne cierpienie w sztukę, i to nie bezosobową, ale taką "dla wszystkich"?
Jej ból. Jej ciało. To są źródła artystycznej inspiracji Fridy Kahlo. Ale nie są wystarczające, nie są też jedyne. Tu jest i jej ojciec, Guillermo Kahlo, fotograf [...], który robił zdjęcia do kalendarzy i, prawdopodobnie, zadowolony był z tego, że może każdemu podarować jego własną twarz.[...]
Frida jest gotowa powrócić do swoich korzeni, nieco je przeobrażając. Ona ożywia fotografie swojego ojca, zachowując niektóre z ich sztywnych póz. Bierze do ręki jego kalendarze i zapełnia je jakimiś dawnymi czasy, subiektywnym doświadczeniem nocy i dni, lata i jesieni. "Wrzesień" dla Fridy Kahlo oznacza jej wrzesień - miesiąc, w którym, po przebytej ciąży rodzi się dziecko, może aborcję - w każdym razie nie oznacza dziewiątego miesiąca w niezmiennej kolejności kalendarzowych miesięcy. Czas się zatrzymuje jedynie po to, by skrył się pod ziemią i na nowo wyszedł z niej, zabarwiony osobistymi obrazami artystki. Ona nie jest malarką snów, sama tak twierdzi, ona jest malarką własnej rzeczywistości - ona maluje siebie, bo jest samotna, ona maluje siebie, bo jest tematem, z którym zaznajomiła się najlepiej.
Na jej rzeczywistość składają się: jej własna twarz, świątynia jej rozbitego ciała i dusza, którą zachowała w całości.
Podobnie, jak Rembrandt i Van Gogh, Frida Kahlo swoimi autoportretami pisze swoją biografię. Etapy upadku - początkowa naiwność, następnie cierpienie i, na końcu, catharsis poznania - tak samo oczywiste w jej przypadku, jak i w przypadku holenderskich autoportrecistów. Ale aura fantazji, pomieszanych ze sobą scen i obiektów, spontaniczny irracjonalizm zbliżały ją czasami do surrealizmu.[...]
Fridzie Kahlo, rzecz jasna, duch surrealizmu nie był obcy. Uwielbiała niespodzianki. Wolałaby, żeby z książkowych półek wychodziły lwy, a nie książki.[...]
Frida Kahlo należy do ostatniego prądu surrealizmu, który ma moc przyzywania i tworzenia jednego, pełnego świata, począwszy od cząsteczki własnego istnienia i istnienia własnej kultury.[...]
Kahlo uwielbiała filmowe komedie. Flip i Flap, Chaplin i bracia Marx - to było najlepsze towarzystwo, służące jej rozrywce. A kim są ci komicy? Nowoczesnymi anarchistami, w ciągłym konflikcie z prawem, ciągle uciekający przed policją, odrzucający wszelkie prawne nakazy państwa, rzucający w siebie tortami i jabłkami.[...]
Jednakże, pośród rozkosznych gałązek i kwiatków na artystycznym drzewie Fridy Kahlo, iskrzy się jeden jedyny, samotny owoc, nie dające się wyrazić pytanie: z czego zrodziła się tak piękna sztuka Fridy Kahlo? Ona sama daje nam mnóstwo odpowiedzi.
Z jej miłości do niespodzianek (lwy w bibliotece), z poczucia, że szczerość i intymność są nierozerwalne, z chęci wyrzucenia ze swoich obrazów wszystkiego, co nie pochodzi z wewnętrznych, lirycznych porywów artystki. "Moimi tematami", powiedziała, "są moje spostrzeżenia, moje duchowe stany, moje reakcje na życie".[...]
Frida Kahlo [...] zrozumiała pewną rzecz: posiadać piękne ciało, to jedno, a być pięknym, to drugie. Udało jej się stworzyć w sobie dystans do brzydoty, by móc jej się przyjrzeć surowym okiem, bolesnym okiem, otwartymi oczami, nie ukrywając skłonności ku prawdzie o własnej egzystencji, własnej twarzy, własnym ciele.[...] Wygląda na to, że Frida Kahlo, przy pomocy swojej sztuki, pogodziła się z własną rzeczywistością: horror i ból są w stanie doprowadzić nas do prawdziwego poznania nas samych. Wówczas sztuka staje się piękna, z powodu prostego faktu odkrycia własnego "ja", gdyż rozświetla naszą najgłębszą intymność. Autoportrety Fridy Kahlo są piękne, z tego samego powodu, co autoportrety Rembrandta: ukazują fazy rozwoju tożsamości jednego człowieka, która wciąż nie jest skończona, która jest wciąż w procesie rozwoju.[...]
Oczywiście, sztuka [Fridy Kahlo] nie jest jedynym sposobem na odkrycie prywatnego, wewnętrznego świata i duszy, [...] jej sztuka jest czymś więcej. Ona jest nieustannym zbliżaniem się do własnego "ja", jego metamorfozy, ona jest zbliżaniem się do tego, co niedokończone, czym wszyscy jesteśmy.[...]
[...] Frida podzielała polityczną wizję Rivery. A Rivera był anarchistą, mitomanem, kłamcą (często do kłamstw zmuszanym) i fantastycznym wizjonerem.[...]
Frida i Diego. Ona przyznała, że w swoim życiu przeżyła dwa wypadki: tramwajowy i wypadek, zwany Diego Riverą. Jej miłość do niego nie pozostawia wątpliwości. On był niewierny. Ona mu wyrzucała, że miał romanse z kobietami, które nie były jego godne, które były daleko mniej cenne, niż on.
On przyznawał: im bardziej kochał Fridę, tym bardziej chciał ją zranić. Ona mu odpłacała posiadaniem wielu kochanków i kochanek. Diego tolerował kobiety, które kochały Fridę, ale nie tolerował jej mężczyzn.[...]
Taka miłość, do takiego człowieka i w takich okolicznościach, mogła jedynie doprowadzać do seksualnego zadowalania się poza granicami małżeństwa i politycznej jedności w jego granicach. Może Frida próbowała połączyć cielesne stosunki i polityczną jedność poprzez swój romans z Lwem Trockim? Ale Trocki i Rivera byli tak różni od siebie, że próba spełzła na niczym. Trocki - formalista, racjonalista, zdyscyplinowany i autorytatywny Europejczyk, człowiek Starego Świata, był jak lód w porównaniu z kłamliwym, czułym, pełnym intuicji, nieprzewidywalnym i zawsze gotowym do żartowania z wszystkiego Riverą, człowiekiem Nowego Świata. Lew Trocki - dialektyk, Diego Rivera - anarchista. Przeciwności były nie do pogodzenia i przerwanie romansu zmusiło żonę do "powrotu" do swego prawdziwego, niewiernego, dostojnego dręczyciela i czułego kochanka - Diego Rivery.[...]
Frida Kahlo była [...] kobietą i artystką, [...] poszukiwaczem związków pomiędzy wszystkim, co istnieje, kapłanką, która uwzniaślała wszystko, co zostało stworzone, ogłaszając to świętym. Jej sztuka obfituje w symbole płodności - kwiaty, owoce, małpy, papugi - ale nigdy nie ma mowy o figurach rozdwojonych. One zawsze są splecione, powiązane wstążkami, naszyjnikami, winoroślami, żyłami, nawet cierniami. Cierń może ukłuć, ale także spoić, zjednoczyć. Miłość była dla niej wielkim świętem, wielkim zjednoczeniem, świętym wydarzeniem. Jej listy do Alejandro Gomez Ariasa, ukazują [...] wielką, romantyczną namiętność, pobudzoną potrzebą spojenia dwojga ludzi w jedno. "Głęboko w sobie, zrozum mnie", zaklina swojego kochanka, "wiesz, że cię uwielbiam, nie jesteś jedynie kimś, kto do mnie należy, ty jesteś mną...".[...]
[W swojej sztuce] Frida nie jest wierna namacalnej rzeczywistości, ale jakiemuś innemu, wymyślonemu [...] światu. Głęboko szanuje to pierwsze i przyzywa to drugie.
Poczucie humoru Fridy Kahlo wykracza poza granice polityki, a nawet estetyki, ono łaskocze samo życie. Dziennik to najlepszy przykład humoru, gry słów, dynamicznego i żartobliwego stylu. W tym świetle, Frida Kahlo jawi się, jako serdeczna, miła i, wreszcie, szczęśliwa, mimo cierpienia, osoba. Jej głos był, jak twierdzą wszyscy, którzy ją znali, głęboki, zbuntowany, przerywany gardłowym śmiechem i przekleństwami.[...]
Charakteryzowała ją ogromna miłość do przyjaciół, jej cuates, cuatachos, cuatezones (przyjaciele, nierozłączni, jak bracia, jak bliźnięta).
Frida Kahlo umiała odśpiewać cudowne zwrotki piosenki, pt.: "Malageña" perfekcyjnym falsetem. Całym sercem przyjaźniła się ze stolarzami, karczmarzami, szewcami, anarchistami, służącymi i artystami-amatorami.[...]
Uwielbiała zdrobnienia, którymi głaskała, czarowała, traktując je, jak małe dziewczynki, nadając każdemu słowu erotyczny podtekst: ci, którzy ją leczyli, byli: "doktorkami", "doktoreńkami", a jeden amerykański lekarz nazwany został "doktoreńkiem Wilsońciem". Podpisywała się, jako "malutka", "maleńka", "Fridusia". Ona.[...]
Jej żarciki często godziły w Stany Zjednoczone i ich obywateli.[...] Tak samo, jak Rivera, nie była w stanie malować amerykańskich twarzy. Według niej były anemiczne i wyglądały, jak niedopieczone bułki. Te zaś Amerykanki, które próbowały naśladować jej styl ubierania, zwykła nazywać "kapuścianymi łbami" lub twierdziła po prostu, że wyglądają, jak kalafiory.
Zarówno w Stanach, jak i w Meksyku, Frida i Diego uwielbiali przekłuwać balony, wypełnione bufonadą i uprzedzeniami. Jej przodkami byli węgierscy Żydzi, przodkami Rivery byli Żydzi hiszpańscy.[...]
Czyż można okazać większą impertynencję od tej, którą okazywała ta dwójka? Otóż: podchodząc do recepcjonisty w jednym z amerykańskich hoteli, w czasach, gdy wiele z nich nie wpuszczało na pokoje Żydów, oni przedstawili się [...], jako "małżeńska para wyznania Mojżeszowego". Czy o ich poczuciu humoru nie świadczy dostatecznie przyjęcie zaproszenia na kolację do słynnego antysemity, Henry Forda, na której Frida wypaliła: "Panie Ford, czy to prawda, że jest Pan Żydem"?
Naszyjniki, pierścienie, [...] wiejskie bluzy w kwiaty, pomarańczowe szale, długie spódnice zakrywały połamane ciało. Teatralny makijaż, poczucie humoru wyrażane za pomocą sposobu ubierania. Ale te same stroje posiadają czarujący kształt autoerotyzmu, a także zaproszenie do wyobrażenia sobie ciała, które cierpi i nagości, która je zakrywa, zaproszenie do odkrywania sekretów tego ciała. Rivera zwykł powtarzać, że kobiety są bardziej zmysłowe od mężczyzn, gdyż punkty erogenne znajdują się na całym ich ciele, podczas gdy seksualny organ mężczyzny znajduje się "tylko w jednym miejscu". Możliwe, że Frida udawała, że podziela jego pogląd, by go nie onieśmielać. Jednakże, w niektórych jej opisach dotyczących Diego, jej Żabiego Księcia, dała do zrozumienia, że doskonale wie o tym, że mężczyźni posiadają tyleż stref erogennych, co kobiety.
W każdym razie, ubrania znaczyły dla niej o wiele więcej, niż jedynie druga skóra. Sama powiedziała, że ubiór był dla niej sposobem do przygotowania się w podróż do nieba. Może wiedziała o tym, że starożytne maski z Teotihuacan, w kształcie dziwacznych mozaik, przykrywały twarze zmarłych, by im, w ten sposób, podarować dostojną podróż do raju.[...] Bała się, że skończy w trumnie, jak stary król Tesosomokh, który, trzęsąc się z zimna, owinięty bawełnianą szatą, jak mumia, oczekiwał śmierci. Jej rozkoszne stroje trzymały pieczę nad jej złamanym ciałem; one jej umożliwiały uczestnictwo w ceremoniach.[...]
Gdy śmierć zbliżała się do niej na paluszkach, ona ubierała się ceremonialnie, leżała w łóżku i malowała. "Nie jestem chora", twierdziła, "jestem połamana. Ale będę szczęśliwa, że żyję dopóki będę w stanie malować".
Bliskość śmierci miała wpływ na zmianę jej nastawienia. Rozumiała to, że się zabija, że narkotyki i alkohol jednocześnie przynoszą jej ulgę i przesądzają. Będzie się jednak spieszyła, by dodać coś od siebie, by jej nigdy, ale to nigdy nie zapomniano...
Śmierć przyszła po nią z Meksyku, w Meksyku, 13 lipca 1954 r. Przyszła, jako śmierć meksykańska, różniąca się od europejskiej. Dla Europejczyków ona oznacza koniec, dla nas [Meksykan - Carlos Fuentes był Meksykaninem - przyp.tłum.] - początek. My się bierzemy ze śmierci. My jesteśmy dziećmi śmierci.[...] Śmierć jest naszą koleżanką. Frida miała odwagę, by się ze śmierci naśmiewać, by sobie z niej kpić, by sobie żartować.[...]
Jeszcze zanim zmieniła się w popiół, podniosła się w piecu [Herrera pisze, że ogromna temperatura i żar, jaki buchnął po otwarciu pieca, uniósł na chwilę ciało do pozycji siedzącej - przyp.tłum.], jakby chciała coś jeszcze powiedzieć. Jej długie włosy, zajęte przez płomienie, przypominały aureolę. Uśmiechnęła się do swoich przyjaciół i zniknęła.[...]
Frida Kahlo nigdy nie zamknie oczu, gdyż, jak sama mówi w swoim Dzienniku, nam wszystkim i każdemu z osobna: "Będę do Ciebie pisać swoimi oczami".