Mistrzyni słowotwórstwa i neologizmów, czyli język hiszpański w wydaniu Kahlo

Zarówno między zwolennikami, jak i przeciwnikami Fridy Kahlo, jako osoby, panuje przekonanie, że język, jakim posługiwała się malarka, był bardzo zróżnicowany, a jej słownictwo - niezwykle bogate.
Jeden z członków "Los Fridos" stwierdził nawet, że la maestra stworzyła swój własny, niepowtarzalny język, który czynił z niej osobę niezwykle ciekawą, a zarazem pełną sprzeczności. Studiując jej biografię, listy i Dziennik, można dojść do wniosku, że słownictwo, jakim posługiwała się Frida Kahlo, rozwijało się wraz z jej osobowością.
Z listów, adresowanych do jej pierwszej, wielkiej miłości - Alejandro Gomez Arias'a, pisanych zarówno przed, jak i po wypadku z 1925 r., wyłania się dziewczę z dobrej, katolickiej rodziny, które, choć zadziorne, posługiwało się jedynie "językiem miłości". Sytuacja zmieniła się nieco po wstąpieniu młodej Kahlo do Los Cachuchas. Cóż: "z kim przestajesz, takim się stajesz". Ponieważ Frida dość szybko zaadaptowała się do nowego otoczenia, jej język, siłą rzeczy, stał się tym, którego używali pozostali członkowie grupy. Ale jej "przekleństwa" miały wówczas delikatny wydźwięk, były bardziej przedrzeźnieniami, niż wulgaryzmami, z których zasłynęła już jako dojrzała kobieta i znana malarka.
Jej "przygoda" z wulgaryzmami, choć wciąż jeszcze delikatnej natury, rozpoczęła się po wyjeździe do USA, gdzie już, jako zamężna kobieta, towarzyszyła swemu życiowemu partnerowi w jego eskapadach po San Francisco, Detroit i Nowym Jorku, skąd Rivera otrzymywał zlecenia na murale i freski. Ponieważ "nudziła się tam, jak diabli" i obserwowała "Gringosów", którzy od samego początku wydawali jej się niesympatyczni, a ich twarze wyglądały, według niej, jak "niedopieczone bułki", żaliła się w listach do przyjaciół na pobyt w "Gringolandii" i wylewała łzy tęsknoty za jej rodzinnym "Mexicalpán de las Tunas". Stała się cyniczna i ironiczna, a wraz z nią, rzecz jasna, i jej język.
Przełom nastąpił po odkryciu romansu Rivery z ukochaną siostrą Fridy, Cristiną (już po powrocie pary małżeńskiej do Meksyku). Kahlo stała się bardzo wulgarna, choć jej twarz, pozornie, nie wyrażała żadnych emocji. Próbowała na siłę zrobić z siebie kobietę "wyzwoloną", choć jej dusza płakała. Jej słownictwo stało się na przemian wulgarne, "popisowe" i przepełnione czarnym humorem. Zupełnie, jak jej obrazy z tego okresu. Stała się finansowo niezależną od męża malarką, próbującą zarabiać na życie własną sztuką. Wówczas ją doceniono. Organizowano jej wystawy, które jedynie spowodowały u niej wzrost cynizmu, wyrażający się także w słownictwie, z którego korzystała. Oprócz cynizmu, rodziła się w niej też wściekłość, spowodowana snobizmem i zakłamaniem wśród artystycznych kręgów, w których, siłą rzeczy, musiała się obracać. Jej listy z tego okresu przepełnione są soczystymi przekleństwami i bluzgami rzucanymi na prawo i lewo. Nie zdołała (lub nie chciała) ich "wytrebić" ze swojego słownictwa już do końca życia. Przeklinała "artystyczne dziwki" z Paryża, przeklinała swoje, powoli, ale nieuchronnie rozpadające się ciało, przeklinała swój ból, zdrady męża, własną niemoc, ale...
... Frida z Dziennika to filozof, komentator, analityk i obserwator - słowem: zupełnie inna osoba. Jej język, choć chaotyczny, pozbawiony jest wulgaryzmów, pełen zaś "poetyckich wariacji", surrealistycznych "podchodów", żalu, smutku, humoru, obiektywizmu - tak, jak gdyby chciała zaprezentować swoją osobę w zupełnie innym świetle, tak, jak gdyby rozmawiała sama ze sobą lub z mężem, do którego niejednokrotnie zwracała się na kartach swojego Dziennika pełnymi miłości, czułości i przywiązania, słowami.
Ale Frida nie była jedynie wulgarną kobietą, jak większość artystek z jej okresu. Chętnie i ochoczo korzystała ze zdrobnień, które niekiedy wymyślała sama, a z których była tak samo znana, jak ze swoich wulgaryzmów. Najlepiej świadczą o tym jej listy, które, w większości wypadków, rozpoczynała zdrobnieniami, choć umiejętnie wplatała je także w ich treść. Najciekawsze jest to, że czytając nagłówki jej listów, nawet przez chwilę nie przychodzi nam do głowy myśl, że miały one na celu "podlizanie się" adresatowi. Było to bowiem tak naturalne, jak naturalna była sama Frida. Bo Frida Kahlo nie była hipokrytką. W jednakowym stopniu, co innych, obrzucała przekleństwami samą siebie. W jednakowym stopniu, co innych, "rozpieszczała" samą siebie zdrobnieniami i przydomkami, które rodziły się w jej wyobraźni. Wystarczy bowiem rzucić okiem na to, w jaki sposób sygnowała swoje listy. Miała w zanadrzu cały wachlarz zdrobnień i przeinaczeń własnego imienia, z których korzystała stosownie do sytuacji, powagi listu lub notki, "rangi" adresata.
Śmierci, której była, swego rodzaju, pasjonatką, nadawała rozmaite przydomki, z których większość wymyśliła sama. Zdrabniała imiona swoich przyjaciół, mężowi nadawała rozmaite nazwy i przezwiska, siebie samą "tytułowała" na najrozmaitsze sposoby.
Frida Kahlo - "malarka, ale i malarz". Frida Kahlo - "starożytna okultystka". Frida Kahlo - twórczyni. Obrazów i... wyrazów.

Zajrzyjmy zatem do jej słownika...

 

Powrót